Żyjemy w świecie pełnym sprzeczności, z jednej strony wymaga się (co ciekawe samo w sobie) od kobiet, aby po urodzeniu dziecka nie zaniedbywały się i nie zapominały o swoich pasjach (to ważne tak samo dla zdrowia psychicznego matki, jak i zadowolenia tych, którzy lubią oceniać innych), a z drugiej atakuje się matki, które mają czelność pojawić się z maluchem w restauracji, w galerii, czy właśnie w samolocie. Bo przecież wiadomo, dziecko to tylko krzyki, awantury i nieprzyjemny zapach. Nie mówiąc już o potrzebie spożywania, czyli często publicznym karmieniu piersią, najpewniej na pokaz, jak to matki mają w zwyczaju. Później już tylko ulewanie i brudna pielucha. Wiadomo.
Tak sobie myślę, że niektórzy z nas powinni mieszkać na bezludnej wyspie, a im częściej czytam podobne artykuły i komentarze pod nimi, sama mam ochotę się tam przenieść. Nie jestem typem matki, która ma przekonanie, że wszystko jej się należy, bo urodziła dziecko, nie czekam, aż ktoś mnie przepuści w kolejce w sklepie, a w metrze zdarza mi się stać, trzymając syna na rękach. Nie żalę się też z tego powodu, stwierdzam fakt, że ja i moja rodzina jesteśmy równoprawnymi członkami społeczeństwa i tak samo traktujemy innych, pomimo że czasem ich zachowania (dzieci lub dorosłych) nam przeszkadzają. Jeśli te zachowania przekraczają nasze granice, zwracamy uwagę i rozmawiamy. Tak samo rozmawiam z moim synem i mężem, gdy widzę, że ich zachowanie może komuś przeszkadzać.
I tutaj podobna prośba: zamiast przewracać oczami, przeklinać pod nosem i psuć sobie krew, można asertywnie zaznaczyć swoje granice bez ubliżania innym, czy to w życiu, czy na forum pod artykułem w internecie. Nawet kiedy, życie w społeczeństwie czasem drażni, frustruje i najnormalniej w świecie wkurza – to ryzyko wpisane w każde wyjście z domu, a nie tylko latanie samolotem. O ile łatwiej będzie, kiedy każdy zacznie żyć własnym życiem z poszanowaniem przestrzeni innych i swojej. Czy to aż tak bardzo naiwne?