Kiedy mówić nie?
Wtedy, kiedy tego potrzebujemy, kiedy nasze granice są naruszane. Nie dla zasady. Nie, bo tak trzeba… to nie jest dobre rozwiązanie, bo nie jest autentyczne. Dużo mówi się o konsekwencji, o tym jak jest ważna. Tylko to nie do końca prawda, bo będąc konsekwentnymi czasem postępujemy niezgodnie z naszymi przekonaniami. Kiedy dziecko prosi nas o coś w sklepie: odmawiamy, bo nie chcemy albo nie możemy kupić kolejnej zabawki i to jest w porządku. Ale czasem może prosić o coś w sklepie, a my możemy powiedzieć „OK”, bo np. bez problemu kupimy mu ten sok. Tylko jeśli mamy zasadę „Nie ulegam, jeśli dziecko żąda zakupu w sklepie”, to… ta zasada bierze wtedy w łeb.
„Nie” jest takim samym słowem, jak „tak”. Po prostu czasem odmawiamy i to naturalna część życia, dzieci to rozumieją, bo rozumieją więcej, niż nam się wydaje. Dla mnie kluczowe było zaakceptowanie, że dziecko może wyrażać niezadowolenie z mojej decyzji i jest to normalne. Teraz, jest łatwiej i mnie i jemu – ja godzę się na jego emocje, on lepiej sobie radzi za swoją złością i żalem, kiedy widzi, że może je wyrażać swobodnie.
Odmawianie w praktyce
Jesteśmy w cukierni – sezon na lody trwa w najlepsze, moje dziecko je uwielbia i czasem wybieramy się tam razem. Trochę taki miły akcent w codzienności – nie chodzimy na lody z żadnej okazji. Czasem idziemy tam po spacerze, czasem – kiedy oboje mamy ochotę, we dwoje, albo z tatą, kiedy wróci z pracy. Założyliśmy, że nie odetniemy dziecka od słodyczy, bo są częścią życia i prędzej czy później się z nimi spotka. Ja sama jestem fanką czekolady (aż za bardzo) i nie chciałam chować się z tabliczką za lodówką. To sprawiło, że zweryfikowaliśmy nasze przyzwyczajenia kulinarne (do tego zobligowało nas BLW) – jemy to, co bez problemu może zjeść nasze dziecko. Dlatego chodzimy na lody do pobliskiej cukierni, gdzie są dobrej jakości.
Kiedy w domu po skończonym obiedzie pojawia się deser, syn często odmawia. Bo się najadł, bo nie ma ochoty, kiedy pojawiamy się w miejscach, gdzie są „sklepowe” słodycze, których raczej nie jemy w domu, nie wpada w amok pochłaniając wszystkie wafelki w czekoladzie, jakie znajdą się w okolicy. Właściwie, to zazwyczaj wypluwa je po odgryzieniu kawałka. Są za słodkie. Czyli na razie jego stosunek jest zdrowy i naturalny, choć zdarzają nam się dyskusje, kiedy tłumaczę, że jedna kostka czekolady dziennie wystarczy :)
Z lodami sprawa ma się z inaczej – są wielką miłością mojego Kociełły. Kupuję jedną gałkę dla siebie, i jedną dla Kociełły, jeśli są standardowej wielkości. Jeśli to gałki-giganty, bierzemy jedną na pół. No i właśnie wczoraj byliśmy na lodach. Kiedy mój syn skończył swojego (a właściwie, kiedy skończyliśmy oboje), zaczął domagać się kolejnej porcji, a ja nie planowałam mu jej kupować.
Skończyło się tak, że skończyliśmy jeść, a Młody poprosił o jeszcze jedną porcję (a pewnie wiecie, że dwulatki potrafią robić to głośno i dobitnie, szczególnie w miejscach publicznych). A ja powiedziałam „Nie”. Dlaczego – wiadomo. Bo dużo słodyczy to nie jest zdrowa rzecz. Bo uważam, że jedna gałka wystarczy. Bo musieliśmy wracać. Tylko, że te wszystkie tłumaczenia nie są istotne z punktu widzenia dziecka, które bardzo, ale to bardzo chce dostać kolejną gałkę lodów. A to potencjalnie może oznaczać wielką awanturę w miejscu pełnym ludzi, co nie jest przyjemne – przynajmniej da mnie. Tylko, że takich sytuacji nie da się uniknąć – ja mogę poradzić sobie z moimi emocjami, a maluch – niekoniecznie. Nie jest nieodłączną częścią życia. Dla mnie najtrudniejsza jest zawsze ta zgoda na dziecięcy protest. Bez wkurzania się, że „O matko, on znowu to robi. Serio, czy nie może dać spokoju?” Bez zastanawiania się, co ludzi pomyślą.
Dla mnie ulgą jest założenie, że moje dziecko może się tak zachowywać, może być niezadowolone i może to niezadowolenie okazać. Tak po prostu. Nazywanie uczuć, które wydaje się być absurdem, kiedy się o nim dowiadujemy (bo przecież nikt tak nie mówi, bo brzmi nienaturalnie), to z czasem wchodzi w krew. Tu nie chodzi o suchą formułkę, tylko o otwarte i autentyczne towarzyszenie dziecku, wtedy okazuje się, że powiedzenie „Słysze, że chciałbyś zjeść jeszcze jedną gałkę” potrafi działć cuda. Po prostu słyszymy potrzebę dziecka i o niej mówimy.
Z punktu widzenia „rodzicielskiej ochrony przed możliwymi nieprzyjemnościami” popełniłam masę błędów. Bo weszłam do tej cukierni, a kiedy kupiliśmy lody, nie uciekłam prędko z miejsca, które naraża na takie pokusy i niebezpieczeństwa (tyle ciastek w witrynach), tylko usiedliśmy, żeby je spokojnie zjeść… Już jakiś czas temu nauczyłam się, że owszem: rozsądne unikanie sytuacji zapalnych aby zminimalizować nasz stres ma sens, ale w pewnych przypadkach. Nie możemy zamknąć się w czterech ścianach, żeby zminimalizować wszelkie ryzyko. No po prostu nie da się, albo da się, le to strasznie męczące i frustrujące, a kiedy przestajemy panicznie bać się alejki z zabawkami w supermarkecie okazuje się, że wcale nie jest taka straszna. Bo przecież zawsze możemy powiedzieć „nie”.