Dlaczego sam zrobiłem tablicę manipulacyjną?

Tablica manipulacyjna to bardzo fajna rzecz. Zwłaszcza gdy nasze dzieci są żywo zainteresowane poznawaniem świata. Czyli… w praktyce taka tablica nadaje się dla każdego. Możecie kupić ją przez internet. To dobry pomysł, kiedy macie mało czasu, bo nie będziecie musieli jej robić. Ale dlaczego nie spróbować?

Jakiś czas temu wpadłem na pomysł zrobienia takiej tablicy na potrzeby rozwoju Kociełły. Jako że nasz pierworodny lubi sobie pobuszować w kablach i poznawać świat, doszedłem do wniosku, że przydałoby mu się coś, co pozwoli bezpiecznie bawić się rzeczami, które go interesują. Czyli na pewno nie zabawkami (stanowisko naszego syna w kwestii przedmiotów dedykowanych dzieciom jest jednoznaczne…). Zacząłem myśleć. Poczytałem trochę na temat tablic manipulacyjnych i tak dalej. Doszedłem do prostego wniosku – pomysłów na takie coś jest masa. No i postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Zwłaszcza, że wszystko znalazłem w markecie budowlanym ;).

Od planu…

Posiedziałem ze dwa wieczory nad tym wszystkim. Zastanowiłem się nad trzema rzeczami:

1) Co interesuje Kociełłę teraz?

2) Co mogę zrobić?

3) Co będzie dla niego rozwijające?

Miałem za sobą luźny etap obserwacji tego, co upodobał sobie nasz syn. Patrzyłem na to, co lubi robić, jak to robi i tak dalej. Dlatego uwzględniłem punkt drugi, czyli „co mogę zrobić?”. Bo przecież nie wymontuję z pralki panelu sterowania, który tak go interesuje i zapewnia mu doskonałą rozrywkę (na przekór naszym „lepiej coś innego”... Na szczęście mamy blokadę przed dziećmi). Całość projektowania zacząłem od wybrania „formatu” dzieła, czyli deski, na której zbuduję całość. Zdecydowałem, że fajnie będzie wykorzystać półkę o rozmiarach 60 na 80 centymetrów. Ani za mała, ani za duża. Więc powiedzmy, że całkiem optymalny rozmiar.

…przez internety i market budowlany…

Potem przeklikałem strony kilku marketów budowlanych i zacząłem się zastanawiać w międzyczasie co mi się przyda. Lista była dosyć długa, ale z czasem odhaczałem kolejne elementy. Albo okazywało się, że coś było za drogie (na przykład nie mogłem znaleźć dzwonka bezprzewodowego, który kosztowałby mniej niż 80 złotych za komplet), albo nie byłem w stanie tego zainstalować (operowałem tylko wkrętarką). Jednej rzeczy brakowało mi we wszystkich tablicach, które widziałem – dolnej półki, która by stabilizowała całość konstrukcji.

Gdy miałem już mniej więcej wyselekcjonowane rzeczy, które mogłem zamontować – zacząłem rysować. Średni jestem w rysunki, ale wystarczyła kartka papieru w kratkę. Jedną kratkę uznałem za 5 centymetrów i „rozłożyłem” wszystko na tablicy. Mniej więcej wiedziałem czego będę potrzebował i ile mnie wyniesie ta impreza. Zostało tylko zebrać się w sobie i pojechać na zakupy. Gdy byłem przy kasie zauważyłem dwie rzeczy: coś, co wyglądało fajnie na stronie internetowej, w rzeczywistości okazywało się mniej przydatne, niż mi się wydawało. Po takiej wizycie pierwszą część rzeczy miałem kupioną. Pozostało to złożyć.

I tu pojawił się kolejny kłopot, bo początkowy plan okazał się nieco kłopotliwy. Nie miałem wszystkich elementów, a wiele rzeczy, które kupiłem, nie pasowało. No po prostu, dlatego dostosowałem to, co miałem. Najpierw rozłożyłem wszystkie elementy na pustej tablicy tak, żeby mniej więcej wszystko pasowało i zacząłem przykręcać. Ale dosyć szybko okazało się, że drzwiczki, które chciałem zrobić, niekoniecznie da się zrobić z tych kawałków drewna, które kupiłem. Trzeba było skombinować coś innego.

W międzyczasie zostawiłem Kociełłę sam na sam z całym pakietem kupionych rzeczy. W praktyce wszystkie go zainteresowały, więc miałem od niego takie „zielone światło” na montaż. No po prostu się nimi zajarał.

…do skręcania!

Szybko wyszło, że niektóre elementy muszę przymontować za pomocą innych rzeczy. Pierwotny plan wykorzystania opasek kanalizacyjnych dał w łeb, bo nie byłem w stanie ich odpowiednio wygiąć, żeby nie było zadziorów. Więc stwierdziłem, że lepiej będzie użyć trytytek (czyli takich pasków do ściągania). I tu pojawił się kłopot, bo musiałem skądś wytrzasnąć małe oczka od zaszczepek, a ich akurat nie miałem. Więc jedna rzecz odpadła.

Większość zamontowałem. Tablicę przymontowałem do kaloryfera w czterech miejscach i gdy upewniłem się, że to wszystko się trzyma kupy i nie odpada – rozpocząłem testy na żywym organizmie. Kociełło niemal natychmiast dobrał się do mojej konstrukcji. I to ze sporym entuzjazmem!

Zostawiłem go z tą niedokończoną tablicą, bo chciałem zobaczyć, co go zainteresuje, a co zignoruje. I tak minął mniej więcej tydzień obserwacji i luźnych zabaw. Ogółem był zainteresowany całością tej konstrukcji i tym, że może bezkarnie dobierać się do kabli, wciskać przyciski i kręcić klamkami. Hitem była zasuwka z łańcuszkiem. No i kółka. Kółka zawsze Kocięłłę interesowały. Więc pojechałem po więcej kółek do marketu. I po kilka innych rzeczy, na przykład paczkę trytytek.

Wróciłem do tematu, złożyłem wszystko w całość, przesunąłem kilka rzeczy na tablicy. I prawie skończyłem, bo zabrakło mi tylko kalkulatora, który chciałem do niej przymontować. Ale dzieci wracają do szkoły i zbliża się sezon wyprawkowy, więc może teraz znajdę coś fajnego w jakimś markecie.

Kilka myśli po złożeniu tablicy

Przede wszystkim – samodzielne składanie tablicy manipulacyjnej to spory koszt. I nie mówię tu wcale o tym, o ile odchudziłem swój portfel. Powiedzmy sobie, że zapłaciłem mniej więcej tyle, ile bym zapłacił za tablicę w internecie. Więc technicznie rzecz biorąc – jestem stratny. Chociaż nie do końca.

Zrobiłem tablicę, która odpowiada potrzebom mojego syna. Interesują go jakieś rzeczy, więc znalazł je na tablicy. I to mnie bardzo cieszy. Dodatkowy plus jest inny: zrobiłem wszystko sam i wiem dokładnie, jak ta tablica jest złożona. I wiem, że jest dobrze złożona. To daje mi spory komfort, w końcu bawi się nią mój syn.

Co jeszcze? Podstawowa wiedza o budowaniu tablic manipulacyjnych pozwala mi na jej ciągłą aktualizację. Mogę z pewną swobodą przykręcać i odkręcać elementy – Kociełło nie będzie się nudził i nie zabraknie mu rozwijających rozrywek. Dzięki temu, że sam to ogarnąłem, wiem lepiej, jak dodawać kolejne rzeczy.

O czym musicie pamiętać?

Przede wszystkim: o papierze ściernym. Jakiekolwiek poprawki na tablicy wykonacie (czyli coś przykręcicie i odkręcicie) musicie ją oszlifować. Dzięki papierowi ściernemu szybko ogarniecie drzazgi. Dodatkowo warto mieć wkrętarkę bezprzewodową. Wystarczy najprostsza, ale jeśli lubicie wkręcać malutkie wkręciki za pomocą wielkiej wiertarki z udarem to… pamiętajcie o tym, żeby wyłączyć udar :). Kolejna rzecz to trytytki. Wbrew pozorom są bardzo przydatne, zwłaszcza gdy montujecie tablicę.

A teraz najważniejsze – musicie mieć jakieś dobre miejsce na tablicę. Najlepiej takie, w którym maluch może swobodnie się poruszać bez ryzyka, że w coś przydzwoni. Chyba nie muszę przypominać, że rzeczy, które przymontujecie do tablicy muszą być albo bezpieczne dla dziecka, albo tak zamontowane, żeby nie dało się ich odczepić.

 

Autor http://kurierliteracki.blogspot.com/ Mąż Asi, ojciec Kociełła. Czasem coś pisuje o literaturze.
Podoba Ci się ten artykuł? Dołącz do społeczności rodziców i bądź na bieżąco!
Używamy plików cookies (ang.ciasteczka), by ułatwić korzystanie z serwisu tatento.pl i miejscaprzyjaznedzieciom.pl. Jeśli nie życzysz sobie, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim dysku, zmień ustawienia swojej przeglądarki.
akceptuję