Czas na mały coming out. Publikowaliśmy teksty o tym co czytać dzieciom, jak czytać dzieciom, kiedy zacząć. To wspaniałe widzieć, że coraz więcej rodziców jest świadomych tego, jak ważne jest czytanie. Oferta rynkowa książek dla dzieci jest imponująca – wychodzą tak wspaniałe pozycje, że sporo z nich mam ochotę kupić po prostu dla siebie, nie dla dziecka. Dbałam, żeby nasze dziecko mogło obcować z książkami i z literaturą od urodzenia. Sami czytamy, książki w domu są, ale co ciekawe – nasz syn bardzo długo po prostu nimi… gardził :) Oto historia, o małym chłopcu, który nie lubił książek.
Czym skorupka za młodu nasiąknie?
Jesteśmy polonistami. Sporo naszych znajomych też, dlatego Kociełło, nasz syn, od różnych „cioć” i „wujków” dostawał książeczki. Kontrastowe, dedykowane dla 3-miesięcznych niemowląt. Kontrastowe z kolorowymi elementami dla dzieci powyżej szóstego miesiąca życia. Potem proste z realnymi fotografiami zwierząt i przedmiotów domowego użytku w duchu pedagogiki Montessori. Bajeczki niszowych wydawnictw z pięknymi ilustracjami. Nawet mniej niszowe bajeczki z ilustracjami kipiącymi kolorami. I nic. Kociełło po prostu nie lubił książek.
Pamiętałam o czytaniu w ciąży. Planowałam czytać dziecku po porodzie klasyki dziecięcej literatury: wiedziałam, jak ważne jest dla dziecka po porodzie słuchanie głosu rodzica, dlatego byłam przygotowana. Czytnik był zaopatrzony we wszystkie części Muminków, opowieści o przygodach Kubusia Puchatka, do tego dorzuciłam jeszcze „Tajemniczy ogród”, „Małą księżniczkę” i „O czym szumią wierzby”. Oczyma wyobraźni widziałam nasze spokojnie popołudnia spędzane na wspólnym czytaniu. Tylko ja i wpatrzony we mnie malutki synek… No i książka. Ha ha ha! Trochę nie wyszło. Dlaczego?
Książki wcale nie są najważniejsze
Przede wszystkim, trafił nam się wymagający egzemplarz – momenty, kiedy Kociełło leżał i zajmował się sam sobą były bardzo krótkie (i nie było ich prawie wcale). Pierwsze dwa miesiące spędzał głównie przy piersi. No i na rękach. Nie akceptował wózka i kochał noszenie. Wymagał bardzo dużo uwagi i lubił ciszę. Tak spędziliśmy pół roku: bez radia i unikając wszystkich dźwięków, które doprowadzały dziecko do płaczu. Prawie bez znajomych: bo podobnie było z odwiedzinami: Młody momentalnie stawał się przebodźcowany i płakał. A ja myślałam, że jak trochę podrośnie, koniecznie trzeba będzie zrobić diagnozę w kierunku SI, rehabilitowałam go i starałam się przetrwać i zapewnić dziecku tyle bliskości, ile tylko potrzebuje. A potrzebował jej dużo. Książki totalnie nie były ważne.
Książeczki z obrazkami?
Kiedy Kociełło skończył 6 miesięcy próbowaliśmy jeszcze z książeczkami kontrastowymi. Znajomi mówili, że to świetne rozwiązanie, dzieci się skupiają i zawieszają wzrok na ilustracjach i kształtach. U nas to nie działało. Kiedy inni rówieśnicy Młodego raczkowali i domagali się czytania wskazując na półkę z książkami, nasz synek nadal nimi gardził. A my nie naciskaliśmy. Myśleliśmy, że może po prostu nie będzie lubił książek i tyle, a skoro my czytamy i dajemy mu przykład, to wystarczy.
Nadal próbowaliśmy, ale bez „parcia”: nic nie zraża dziecka do czynności, jak nadgorliwi rodzice. Co jakiś czas kupowałam książeczki: przełom nastąpił w okolicach roku przy książeczkach ze zwierzątkami: musiały byś tam wyraźne ilustracje, jedno zwierzątko na stronie. Słowa mogłyby nie istnieć. Ale był już postęp: książka nie była konsumowana i wspólnie ją oglądaliśmy.
Dlaczego niektóre dzieci nie lubią książek?
Nie wiem :) Ale my jesteśmy dowodem na to, że to nie wynik rodzicielskiego zachowania. Nasze dziecko ma silnie sprecyzowane preferencje i uparcie dąży do celu. Od razu dało się też zauważyć jego zainteresowania: są hmm… „techniczne”? Uwielbi skręcać rzeczy, rozkręcać je, interesują go światło i prąd. To, jak działają rzeczy. Książki są mniej istotne (chyba, że są w nich zegarki, odkurzacze, gniazdka i suszarki). Znam też dzieci, które są młodsze i uwielbiają, żeby rodzice czytali im bajeczki. Kociełło ma 20 miesięcy i jego rekord to trzy zwrotki „Rzepki” Tuwima przeczytane przez nianię. Taki po prostu jest. W końcu to nie wyścigi, a dzieci są różne. Ja polecam odpuścić, żeby nie zabić w dziecku miłości do książek.