Niemowlak

Wykarmiłam syna piersią nie mając pokarmu

Wykarmiłam syna, bo miałam pokarm. Na tym mógłby skończyć się ten artykuł i niepotrzebny byłby szokujący tytuł rodem z plotkarskiego portalu. :) Niestety po urodzeniu Młodego, to zdanie padało tyle razy, że prawie w nie uwierzyłam… „Nic z tego”, „nie ma szans”, „nie wykarmi go pani”… Takie komunikaty słyszałam od położnych w szpitalu, od pediatry po pierwszej wizycie w przychodni… Na szczęście mój upór był silniejszy, niż dobre rady personelu medycznego. Jak w takim razie dokonałam tego „cudu”?

Dobre złego początki

Historia mojego porodu nie była wymarzona. Miał być poród naturalny, razem z mężem, w wybranym przez nas wcześniej szpitalu. Niestety wszystko potoczyło się inaczej. Miałam cukrzycę ciążową, a syn nie spieszył się na świat, więc krótko przed terminem pogodziłam się z tym, że poród będzie wywoływany. Do tego okazało się, że docelowy szpital ma zbyt niski stopień referencyjności i nie może mnie przyjąć. Musiałam wybrać inny, już nie tak wymarzony, ale za to kliniczny. Kiedy stawiłam się na oddziale patologii ciąży dzień przed wyznaczonym terminem, nie spodziewałam się, jak dużo mnie jeszcze zaskoczy… Okazało się, że nie pozwolą mi rodzić, bo konieczne jest cesarskie cięcie.

„Nie ma pani pokarmu”

Cięcie cesarskie nie jest dobre ani dla matki, ani dla dziecka, ani dla laktacji – tyle wiedziałam, ale nie miałam czasu się nad tym zastawiać. Wszystko potoczyło się zbyt szybko. Pojechałam do szpitala spokojna, z wiarą w kompetencja personelu medycznego i  pewnością, że będzie OK. I bez butelki („Po co? Przecież będę karmić piersią”). Kiedy po zabiegu wyładowałam na sali pooperacyjnej, chwilę później obok pojawił się mój synek.

Niewiele z tego dnia pamiętam. Byłam w szoku, kręciło mi się w głowie, schodziło znieczulenie. Pamiętam, że dostałam syna na ręce, ale nie miałam siły go trzymać. Chwilę wcześniej podeszła położna, żeby przystawić mi go do piersi. Rozwiązała mi koszulę i po prostu ścisnęła sutek! Bez pytania, bez uprzedzenia (pamiętajcie, że możecie jasno komunikować, że sobie tego nie życzycie!) I orzekła, że „nic nie ma”, ale mam przystawiać. Nasza historia karmienia zaczęła się więc od upokorzenia…

Pobyt w szpitalu

Nie było zbyt wesoło. Młody dużo płakał, prężył się i wyginał, przez co przystawienie go do piersi było prawie niemożliwe. Do tego wszystko mnie bolało. Pierwszy raz mleko modyfikowane dostał już na sali pooperacyjnej. Nie wiedziałam wtedy, że powinnam podpisać zgodę i że mogę się nie zgodzić na dokarmianie. Nikt mnie o nic nie pytał i byłam pewna, że skoro położna zadecydowała o podaniu mleka sztucznego, to musi tak być. Kolejnego dnia, już na normalnej sali dostałam burę, że… nie mam butelki, bo przecież dziecko trzeba dokarmiać. Nie było wesoło.

Plus tej sytuacji był taki, że generalnie personel był życzliwy i bardzo starał się nam pomóc. Położne pomagały mi przystawiać Kociełłę niezliczoną ilość razy, siedziały ze mną w nocy, żeby pomagać (za co  jestem bardzo wdzięczna). Niestety było coraz gorzej, bo syn nadal nie potrafił prawidłowo złapać brodawki, a ja byłam poraniona (powód znalazł dopiero doradca laktacyjny po naszym wyjściu). Był dokarmiany (co wpłynęło na późniejsze trudności z karmieniem) – tutaj też było pod górkę (może na szczęście, ale wtedy tak tego nie widziałam). Syn prawie nie chciał pić mleka modyfikowanego, odwracał się i nie było opcji, żeby złapał butelkę, kiedy próbowałam go nakarmić. Strasznie płakał i szukał piersi. W szpitalu położne zmieniały rodzaje mleka, żeby zjadł cokolwiek. W ostateczności w dzień był w stanie nakarmić go mąż, a w nocy – położna. Ze mną  nie było takiej opcji. Do tego usłyszałam, że syn jest spory (ważył ponad 4,5 kilo!), a ja po cesarce, więc nie wykarmię tak dużego dziecka z wilczym apetytem.

Powrót do domu

Jak w takim razie sobie poradziliśmy? Na wypisie ze szpitala było zalecenie, żeby karmić piersią, więc ucieszyłam się i po prostu karmiłam. Niestety płacz nie ustał, syn chciał jeść właściwie cały czas, no i byłam poraniona – wiecie o co chodzi. Do tego zabrakło wsparcia ze strony lekarza – po kontrolnym ważeniu Kociełła w przychodni okazało się, że spadł z wagi i na pewno nie mam pokarmu. Powiedziałam, że chciałabym karmić piersią i dostałam ultimatum: albo przybierze w ciągu trzech dni, albo mam dokarmiać „bo na pewno się nie najada” i bez mleka modyfikowanego nie dam rady. Domyślacie się pewnie, jaki to stres, kiedy twoje dziecko ma tydzień i słyszysz, że je głodzisz.

Wtedy pojawiła się ONA – anioł, nie kobieta: położna środowiskowa. Pomocy z tej strony się nie spodziewałam, bo krążą różne opinie o tych wizytach. Pani, która przyszła do nas po porodzie bardzo mnie wsparła. Okazało się, że kocha swoją pracę, ma wielkie serce… i aktualną wiedzę. Pomogła przystawić, uspokoiła i pocieszyła. I jeszcze dała namiar na doradcę laktacyjnego, do którego szybko zadzwoniłam i… wreszcie było lepiej.

W skrócie: problem z przystawianiem Kota został zdiagnozowany i dowiedziałam się, jak go korygować. Po dwóch tygodniach było już dużo lepiej. Zaczęłam odstawiać nakładki, które w przypływie niewiedzy kupiłam (nie wiedziałam, że mogą szkodzić), no i odciągać mleko. Było mega ciężko, ale Młody zaczął przybierać, bez ani kropli mleka modyfikowanego. Jak wariatka codziennie go ważyłam (doradca pożyczył mi wagę – serio :)) Było ciężko, ale po miesiącu wszystko się unormowało. I tak karmię do dziś – już 13 miesięcy.

Jaki z tego wniosek? Warto walczyć i prosić o pomoc. I wierzyć w siebie. :)

 

 

Autor Pisze o rodzicielstwie bliskości, życiu w przyjaźni z dzieckiem i ze sobą. Dużo czyta (skończyła polonistykę, nie skończyła filozofii. I kilku innych rzeczy też.) Żona Bartka, mama Kociełły.
Podoba Ci się ten artykuł? Dołącz do społeczności rodziców i bądź na bieżąco!
Używamy plików cookies (ang.ciasteczka), by ułatwić korzystanie z serwisu tatento.pl i miejscaprzyjaznedzieciom.pl. Jeśli nie życzysz sobie, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim dysku, zmień ustawienia swojej przeglądarki.
akceptuję