Dlaczego pozwoliłam dziecku rysować po ścianach?

To tekst trochę o kredkach i farbach, a trochę o tym – że jesteśmy różni. Jakiś czas temu publikowaliśmy artykuł w którym pojawiło się zdanie o tym, że Kociełło rysuje po ścianach. Tekst nie dotyczył tego tematu, właściwie zdanie pojawiło się tam mimochodem, ale pojawiło się poro zarzutów. Wobec naszego dziecka, a właściwie wobec naszej postawy jako rodziców. Trochę oskarżeń i trochę niesmaku. No bo jak można pozwolić dziecku rysować po ścianach. No właśnie, dlaczego pozwalamy?

Gdzie zaczyna się sztuka?

W liceum chodziłam do klasy z rozszerzoną historią sztuki, bo interesowało mnie malarstwo. Kiedy przerabialiśmy twórców z XIX i XX wieku mieliśmy taką umowę z nauczycielem, że każdy z nas przygotuje prezentację o wybranym twórcy. Pewnie wiecie, jak to działa. I pewnego dni kolega z klasy prezentował nam dorobek Jacksona Pollocka. Jeśli nie kojarzycie, to taki 20-wieczny amerykański malarz, który reprezentował nurt action painting.

Jego obrazy budzą skrajne emocje od zachwytu nad nowatorskim podejściem i prostotą formy do „Co? Pięć plam na krzyż za miliony dolarów?” (tak, obrazy Pollocka są drogie). Bo generalnie jeśli sprowadzimy ten nurt malarski do gestu, to przejawia się głównie chlapaniem farbą. Przecież każdy tak potrafi, więc na czym polega fenomen akurat tego artysty? Okazało się, że nie każdy, bo w ramach eksperymentu mój licealny kolega, który prowadził zajęcia o Pollocku, do wydruków jego prac dodał też dzieła stworzone przez siebie, nie mówiąc nam o tym. No i okazało się, że różnica była zauważalna, tzn. „coś nie grało” w niektórych pracach. Wszyscy zauważyli, że coś jest nie tak, nie znając ich wcześniej. Fenomen jego twórczości polegał właśnie na wyłamaniu się z konwencji, co jest trudne dla artystów posiadających akademickie wykształcenie.

Pozwalać, czy nie pozwalać?

No dobra, ale co mój niespełna dwuletni syn ma wspólnego z malarzem z ubiegłego wieku. Trochę ma – ścianę J I to, że nie byłam w stanie podrobić jego rysunków, kiedy próbowałam stworzyć coś równie ekspresyjnego.

Ten tekst jest po to, żeby pokazać perspektywę: godzę się na to, że dla kogoś rysowanie po ścianach jest niedopuszczalne. Przeszkadza mu. Dla mnie to OK: to czyjś dom i czyjeś ściany. Ale to nie oznacza, że „Nie rysuje się po ścianach” no bo to nieprawda. A freski w Kaplicy Sykstyńskiej to niby co?

Kiedy zobaczyłam jak mój syn pierwszy raz przymierzał się do ściany z kredką, chciałam powiedzieć, że po ścianach się nie rysuje. Ale powstrzymałam się, bo w głowie pojawiło się „A właściwie kto powiedział, że się nie rysuje?”. Mogę powiedzieć „Nie chcę, żebyś rysował, bo mi to przeszkadza”, ale wtedy odkryłam, że nie przeszkadza, bo sami jesteśmy dorośli i mamy markery, którymi rysujemy po kuchennych szafkach, a potem to zmywamy. I widziałam błysk w oku mojego syna, kiedy z impetem stawiał pierwszą kreskę. A potem kolejną. Szybko przekalkulowałam, że w mojej osobistej hierarchii ten błysk jest wyżej, niż czysta ściana. Miałam poczucie, że coś rodzi się na moich oczach, mój syn był niczym nieskrępowany, a dla mnie obserwowanie go było fascynujące. Miałam świadomość tego, że widzę człowieka, który nie zna jeszcze oceny, nie wie, że coś co zrobi może być określone jako ładne albo brzydkie. I że ta potrzeba wzięcia czegoś do ręki i zostawienia śladu była naturalna, bo to wszystko działo się zaraz po przeczytaniu przeze mnie książki Arno Sterna Odkrywanie śladu.

 

Arno Stern, odkrycie śladu i zabawa malarska

Książkę Odkrywanie śladu. Czym jest zabawa malarska Arno Sterna przeczytałam kiedy Kociełło miał około roku z małym kawałkiem, jeszcze zanim zaczął interesować się kredkami i to było dla mnie jak objawienie. Stern jest założycielem pracowni malarskiej „Malort” w Paryżu, gdzie dzieci mogą oddawać się swobodnie zabawie malarskiej. Zabawie, bo prowadzący niczego nie uczy, nie proponuje. Jak sam mówi, wiele dzieci, które do niego trafiają ma z tym problem i czuje się niekomfortowo. Bo nikt tam ich nie chwali, niczego nie wymaga i nie daje wskazówek. Dorosły jest obecny i pomaga np. w uzyskaniu koloru, kiedy jest o to poproszony. Ale nie więcej. A „Malort” działa od ponad 60 lat.

Stern pisze o tym, że dziecko ma naturalną, wrodzoną potrzebę zabawy malarskiej. Początkowo dzieci nie rysują po to, żeby odzwierciedlać rzeczywistość. Stern prowadził badania wśród dzieci z różnych kultur, podczas których okazało się, że niezależnie od tego, skąd pochodzi dziecko, kiedy dostanie kartkę i nie jest poddawane presji z zewnątrz, ani prowadzone przez dorosłego, będzie rysować to samo, w zależności od etapu rozwoju. Stern opisał te etapy rozwoju, w książce są zdjęcia ilustrujące rozwój twórczości dziecięcej i okazało się, że dzieci z różnych zakątków świata przechodzą te same fazy, jeśli nikt w ten rozwój nie ingeruje. Bo chodzi tu o potrzebę pozostawienia śladu, którą nosi w sobie każde dziecko. Dla mnie interesująca jest koncepcja autora, że nie istnieje coś takiego jak „sztuka dziecięca”, bo dziecku nie chodzi o stworzenie czegoś, ale właśnie o ślad.

Nie spodziewałam się, że akurat ta książka wpłynie na mnie tak mocno i jednocześnie cieszę się, że przeczytałam ją, zanim nasze dziecko zaczęło rysować. Bardzo polecam żeby zobaczyć, co się dzieje, kiedy pozwolimy dziecku rozwijać kreatywność w sposób całkowicie wolny.

 

Ps: Dzieci Sterna rysowały na arkuszach papieru przymocowanych do ściany – pozwolenie na rysowanie po ścianie to moja inwencja i osobista potrzeba :)

Autor Pisze o rodzicielstwie bliskości, życiu w przyjaźni z dzieckiem i ze sobą. Dużo czyta (skończyła polonistykę, nie skończyła filozofii. I kilku innych rzeczy też.) Żona Bartka, mama Kociełły.
Podoba Ci się ten artykuł? Dołącz do społeczności rodziców i bądź na bieżąco!
Używamy plików cookies (ang.ciasteczka), by ułatwić korzystanie z serwisu tatento.pl i miejscaprzyjaznedzieciom.pl. Jeśli nie życzysz sobie, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim dysku, zmień ustawienia swojej przeglądarki.
akceptuję