Niemowlak

Moje dziecko nie chce jeździć w wózku?

W zeszłym roku czerwiec był upalny i duszny. Byłam wtedy w 9 miesiącu ciąży i odliczałam dni do porodu. Starałam się dużo spacerować, pić dużo płynów, nie przemęczać się... Wiecie, o co chodzi. Codziennie mijałam matki i babcie z wózkami. Niedługo miałam też tak chodzić. Oczyma wyobraźni widziałam jak siedzę na ławce w parku i czytam książkę, a obok stoi gondola, w której słodko śpi maleństwo. Tak miało być. A potem pojawił się Kociełło.

Kiedy zaszłam w ciążę, wszystko wydawało się proste. Pracowałam prawie do końca, więc nie miałam zbyt wiele czasu, żeby skupiać się na detalach. Przyszykowaliśmy dla dziecka wyprawkę i pokój. Skręciliśmy łóżeczko i zastanawialiśmy się, czy kupić materac gryczany, czy kokosowy. Z wyborem wózka nie mieliśmy problemu – po prostu go dostaliśmy.

Myślałam, że dziecko to żadna filozofia – codziennie, od wieków, na całym świecie rodzą się dzieci, więc chyba obsługa noworodka nie może być aż tak skomplikowana. Byłam przekonana, że po porodzie będzie łatwiej, niż w ciąży. No i będę miała dużo czasu na czytanie, bo przecież noworodki tylko jedzą i śpią, a tylko czasem trzeba je przewinąć.

Rzeczywistość mija się z wyobrażeniami...

Już w szpitalu się przekonałam, że rzeczywistość trochę mija się z moimi wyobrażeniami. Syn (zwany przez nas Księciem Kociełłą) mało spał, dużo płakał i nie chciał schodzić z rąk. A ja byłam przerażona. Totalnie nie tego się spodziewałam.

Ciągle nosiliśmy go na rękach i cierpliwie czekaliśmy na wypis ze szpitala. Po pierwszej nocy w domu (mówiłam coś o wypasionym materacyku? I że planowaliśmy, że syn będzie spał w swoim łóżeczku? To tylko dodam, że nasze oczekiwania nie miały przełożenia na rzeczywistość) przyszedł czas na spacer. I tu zaczęły się schody…

Wózek, który parzy

Okazało się, że Kociełło po włożeniu do wózka płacze. Spacery były możliwe, ale tylko wtedy, kiedy spał, a odłożenie go do wózka tak, żeby się nie obudził, było trudne. W sumie... chyba z wiązką dynamitu byłoby łatwiej. Jedynym sposobem było nakarmienie, włożenie do wózka i natychmiastowe ruszenie z miejsca.

Wydaje mi się, że wyglądaliśmy wtedy jak aktorzy marnego polskiego kabaretu. Każde zatrzymanie oznaczało płacz, co dla młodych rodziców było bardzo stresujące. Żeby tego uniknąć, trzeba było poruszać się miarowym tempem, najlepiej po kostce brukowej (i to nie byle jakiej, tylko tej Bauma – odpowiednie tempo zapewniało miarowe bujanie, które Kociełło akceptował). Każde wjechanie na krawężnik groziło katastrofą. Nie było lekko.

Jak ludzie pierwotni!

Ten stan trwał miesiąc, a potem było… gorzej. Syn nie chciał spać w wózku i szybko zaczynał płakać, a ja nie miałam pojęcia co robić. Kiedy kolejny raz wracałam kilometr z dzieckiem na rękach i pchając wózek siłą woli, stwierdziłam, że coś trzeba zrobić. I wtedy pojawiła się ONA.

Może nie była cała na biało… (no dobra przesadziłam), ale miała ze sobą biała chustę. Wpadła do nas doradczyni chustonoszenia. Nauczyliśmy się wiązania, a przy okazji paru przydatnych patentów (na przykład noszenie Kociełła na leniwca. Wtedy wszystko się zmieniło.

Dowiedziałam się, że nie tylko my mamy ten problem. Wiele dzieci nie toleruje wózków (to często zmienia się, kiedy siadający maluch zaczyna jeździć w spacerówce). Okazało się, że to całkiem naturalne – nasz syn po prostu potrzebował bardzo dużo bliskości i tulenia. W sumie logiczne – przecież ludzie prowadzili kiedyś koczowniczy tryb życia i raczej nie przemieszczali się z wózkami :).

Żeby nigdy nie zabrakło bliskości

Postanowiliśmy dać mu tyle ciepła, ile będzie potrzebował. Nie wyobrażałam sobie też wożenia płaczącego dziecka w wózku. W chuście nie płakał – wyciszał się i szybko zasypiał (okazała się niezastąpiona też przy usypianiu i bolesnych kolkach). Chociaż początkowo było ciężko go przekonać (szamotał się przy pierwszych kilku wiązaniach), to szybko zrozumiał, że będzie tulenie i „szmatowanko”.

Jak skończyła się ta historia? No... jeszcze się nie skończyła. Teraz Kociełło ma rok i wciąż używamy chusty i nosidła. Często bardziej dla mojej wygody – załatwienie czegoś w urzędzie czy jazda tramwajem jest wtedy dużo łatwiejsza niż z wózkiem. Kociełło bardzo lubi jeździć w spacerówce i oglądać świat – po prostu do tego dojrzał.

Nie używaliśmy wózka przez ponad pół roku (choć codziennie wychodziliśmy na spacery). Da się, serio! Jak mój kręgosłup? Lepiej, niż kiedykolwiek. Trening ze wzrastającym obciążeniem dobre się sprawdził. Jak syn? Też nieźle – jest pogodnym, ciekawym świata chłopcem. Dużo się śmieje i lgnie do ludzi. Zaczyna chodzić.

Pamiętajcie – noszenie to nie rozpieszczanie, tylko normalna potrzeba dziecka. Wasze też nie lubi wózka? Weźcie je w chustę :)

Autor Pisze o rodzicielstwie bliskości, życiu w przyjaźni z dzieckiem i ze sobą. Dużo czyta (skończyła polonistykę, nie skończyła filozofii. I kilku innych rzeczy też.) Żona Bartka, mama Kociełły.
Podoba Ci się ten artykuł? Dołącz do społeczności rodziców i bądź na bieżąco!
Używamy plików cookies (ang.ciasteczka), by ułatwić korzystanie z serwisu tatento.pl i miejscaprzyjaznedzieciom.pl. Jeśli nie życzysz sobie, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim dysku, zmień ustawienia swojej przeglądarki.
akceptuję