Warto wiedzieć

Polskie uczelnie przeżywają kryzys

System edukacji w Polsce przeżywa ogromny kryzys. Dotyczy on również sytuacji polskich uczelni. Zły stan szkół podstawowych i średnich odbija się na uniwersytetach. Te ostatnie nie są dostosowane do potrzeb rynku pracy. Nie kształcą także należycie elit społecznych, gospodarczych, politycznych czy naukowych.

 

Program studiów nie jest przystosowany do faktycznych wymagań rynku pracy

 

Właściwie wszystkie zarzuty, jakie stawia się szkołom, można również postawić uczelniom. Zamiast uczyć przydatnych umiejętności, przekazują suchą, przestarzałą, nikomu niepotrzebną wiedzę. Przy tym wykładowcy i pracownicy administracji uczelni traktują studentów jak zło konieczne, czego najlepszym symbolem są długie kolejki do dziekanatów.[1]

Mamy bardzo wysoki współczynnik skolaryzacji. Przewiduje się, że w 2017 roku aż 50% społeczeństwa będzie miało wyższe wykształcenie.[2] Nie idzie to jednak w parze z oczekiwaniami rynku pracy. Wielu przedsiębiorców nie jest zadowolonych z absolwentów polskich uczelni. Według GUS ponad 30% młodych po studiach nie ma pracy.[3]

Prezes PZU, Andrzej Klesyk w artykule pt. „Szukamy tych, którzy myślą samodzielnie” opublikowanym w „Gazecie Wyborczej” tak ocenia sytuację: „Dzisiejsi maturzyści mogą być w zasadzie jednego pewni, że ukończenie studiów nie gwarantuje pracy w wyuczonej specjalizacji. […] Świat nam ucieka, ponieważ wyścig, w którym dzisiaj bierzemy udział, nie jest wyścigiem o dostęp do wiedzy. Wiedza jest dziś powszechnie dostępna. Na świecie trwa wyścig o talenty, które potrafią tę wiedzę wykorzystać i zagospodarować. Trzeba je wyławiać, wzmacniać i promować. Brak tej umiejętności jest moim zdaniem piętą achillesową polskiej edukacji na każdym poziomie.[4]

 

Polskie uczelnie są bezpłatne – to wcale nie zaleta

 

Tymczasem to, co niektórzy uważają za zaletę, może być wadą polskiego systemu szkolnictwa. Nauka na wyższych uczelniach jest „darmowa” (tzn. opłacana z pieniędzy podatnika). Bezpłatność studiów jest czynnikiem, który powoduje naturalną chęć u każdego, by skorzystać z okazji i pójść na uniwersytet (skoro i tak można to zrobić za darmo). Efektem jest zamienianie wyższych uczelni w fabryki dyplomów.

Prof. Jan Stanek w swoim liście do „młodych, wykształconych bezrobotnych” zamieszczonym w „Gazecie Wyborczej”, w przypływie okrutnej szczerości, opisuje polską, uczelnianą rzeczywistość: „Czuję się w obowiązku zwierzyć się Wam z bardzo przykrej tajemnicy. Nie jesteście - większość z Was - dobrze wykształceni, a jedynie tak Wam się wydaje. Zostaliście oszukani najpierw przez nauczycieli, a potem przez wykładowców. To oni, a przynajmniej wielu z nich, bezpodstawnie wypisali Wam świadectwa, zaliczyli egzaminy i wydali dyplomy - czasami nawet po kilka. Następnie chcący Wam się przypodobać politycy wmówili Wam i Waszym rodzicom, że dyplom jest tożsamy z posiadaniem wiedzy i umiejętności.[5]
 

Na studia rekrutuje się na podstawie wyników testowej matury. Uniwersytety swoje działanie opierają na odgórnie narzuconych przepisach, które decydują o tym, czego mogą uczelnie uczyć, kto może uczyć oraz omawiają szereg szczegółów organizacyjnych szkół wyższych. Główni zainteresowani, czyli studenci, profesorzy czy wreszcie przedsiębiorcy nie mają praktycznie żadnego wpływu na kształt swoich uczelni.

Efekty takiego stanu rzeczy boleśnie opisała w swoim wystąpieniu na uczelnianej konferencji Prof. Ewa Nawrocka: „...co oferuje Uniwersytet swoim studentom? Coraz to nowe kierunki, bo punkty za to są. Kierunki, na których wciskamy im iluzoryczną, nikomu do niczego niepotrzebną, pozorną wiedzę, której oni i tak nie przyswajają, bo już wiedzą i już widzą, że to im się do niczego nie przyda. […] Profesorowie żyją w wieży z kości słoniowej, w nic się nie angażują. Piszą książki, których nawet ich studenci nie czytają, jeżdżą na drogie konferencje, na które tylko ich stać, potem publikują swoje wystąpienia w książkach pokonferencyjnych, które muszą udawać monografie, bo za monografie liczą się punkty. Znudzeni, cyniczni, wypaleni, przystosowujący się do każdej sytuacji.[6]

 

Wyższe wykształcenie niczego nie gwarantuje

 

Polski system edukacji sprawia wrażenie, jakby istniał wyłącznie sam dla siebie. Celem podstawówki jest zdanie testu i dostanie się do „dobrego” gimnazjum. „Dobrego”, czyli takiego, który gwarantuje wysoki wynik w teście i, w konsekwencji, pewne miejsce w „dobrym” liceum, które z kolei przygotowuje do matury. Wysoki wynik z „egzaminu dojrzałości” może zapewnić dostanie się na studia. Te natomiast zakończą się dyplomem magistra. W ten sposób po siedemnastu latach nauki absolwent trafia na rynek pracy z niczym i właściwie musi się uczyć wszystkiego od nowa.

Genialny miliarder, Sohiro Honda tak opisywał dyplom, który można zdobyć po całym procesie edukacji: „Ten papierek jest mniej wart niż bilet do kina. Ten drugi przynajmniej pozwala nam dostać się na salę i przyjemnie spędzić czas, podczas gdy dyplom nie gwarantuje, że będziemy mogli rozpocząć samodzielne życie.”

Reformę szkolnictwa wyższego zaproponował Paweł Dobrowolski z Forum Obywatelskiego Rozwoju, opierając się na wzorcach amerykańskich. Według eksperta FOR należy:

  • Umniejszyć władzę, którą profesorowie mają nad uczelniami i która pozwala uniwersytety obracać w ich prywatny folwark.
  • Odejść od ścisłej kontroli państwa nad tym, jak uczelnie są zorganizowane, a w jej miejsce pozwolić uczelniom dostosowywać ofertę do potrzeb studentów.
  • W miejsce darmowych dziennych studiów na państwowych uczelniach dla dzieci z przeciętnie bogatszych domów, a płatnych studiów na prywatnych uczelniach dla dzieci z przeciętnie biedniejszych domów, należy wprowadzić powszechną odpłatność wraz z systemem kredytów studenckich i stypendiów.[7]

Może warto wzorować się na amerykańskich uczelniach, które zajmują najwyższe miejsca w światowych rankingach? Jednak najpierw trzeba zmienić polskie prawo. Paweł Dobrowolski nie pozostawia złudzeń: „Gdyby jakimś cudem nad Wisłę przeniósł się cały Harvard, czy Yale, to taką uczelnię zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem należy natychmiast zamknąć. Żadna z nich nie spełnia standardów kształcenia określonych w polskim prawie. Jednocześnie uczelnie polskie można przenieść do USA zgodnie z tamtejszym prawem. Nie groziłoby im tam wyeliminowanie przez ustawę lub ministra, lecz bankructwo z powodu braku popytu na ich usługi.[7]

 

Źródła:

  1. Takie jak np. ta: http://d.webgenerator24.pl/k/r//a9/0l/c6fdoc0ssw84wkock80ocgw0owg.600.jpg
  2. http://www.biztok.pl/gospodarka/polacy-jednym-z-najlepiej-wyksztalconych-narodow-na-swiecie-ale-mamy-ogromna-wade_a19635
  3. http://praca.gratka.pl/poradnik/art/polski-absolwent-mlody-bezrobotny-i-nadwyksztalcony,2315642,art,t,id,tm.html
  4. http://wyborcza.pl/1,75968,11593341,Prezes_PZU__Szukamy_tych__ktorzy_mysla_samodzielnie.html
  5. http://wyborcza.pl/1,76842,11633916,Profesor_do_mlodych__wyksztalconych_bezrobotnych_.html
  6. http://wyborcza.pl/1,95892,11644989,Profesor_Ewa_Nawrocka__Wszyscy_jestesmy_przestepcami.html
  7. http://www.for.org.pl/pl/a/2157,FOR-ostrzega-nr-10-Polskie-uczelnie-sa-slabe-gdyz-niemadre-i-niepotrzebne-ustawy-nakazuja-ich-zla-organizacje

 

 

Autor publicysta, działacz społeczny. Publikuje teksty o tematyce społeczno-gospodarczej w mediach ogólnopolskich i lokalnych. Działacz organizacji pozarządowych. Przeciwnik przymusu szkolnego i odgórnie narzucanej organizacji systemu oświatowego. Zwolennik rozdziału państwa od edukacji.
Podoba Ci się ten artykuł? Dołącz do społeczności rodziców i bądź na bieżąco!
Używamy plików cookies (ang.ciasteczka), by ułatwić korzystanie z serwisu tatento.pl i miejscaprzyjaznedzieciom.pl. Jeśli nie życzysz sobie, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim dysku, zmień ustawienia swojej przeglądarki.
akceptuję