Niemowlak

Nakładki laktacyjne - co warto o nich wiedzieć?

Nakładki laktacyjne są często pochopnie polecane, kiedy młodej mamie przytrafiają się problemy. Traktuje się je jako uniwersalne antidotum, które umożliwi dalsze karmienie dziecka piersią. Choć dzisiejsze nakładki są naprawdę wysokiej jakości, z lepszego i cieńszego tworzywa niż kiedyś, nie są lekarstwem na problemy z karmieniem – są rozwiązaniem doraźnym. Bardzo często wcale nie byłyby konieczne, gdyby karmiąca mama otrzymała odpowiednią pomoc.

Dlaczego nakładki mogą stanowić problem?

Nakładki laktacyjne to ryzykowna sprawa i nie tak oczywiste rozwiązanie, jak wydaje się na pierwszy rzut oka. No  dobra, pewnie znajdą się tu osoby, które powiedzą: „mi nie zaszkodziło” i „karmiłam piersią dwa lata w nakładkach”, więc to wcale nie musi negatywnie wpływać na laktację. Super, że są mamy, którym się udało, warto jednak wiedzieć o zagrożeniach. Przede wszystkim nakładki używane do karmienia powinny być zalecone i dobrane przez specjalistę (czyli doradcę laktacyjnego), a nie kupowane na własną rękę (choć najczęściej tak się dzieje i ja też tak zrobiłam).

Jeśli zdecydowałyśmy się na nakładki i już z nich korzystamy, warto przede wszystkim zachować spokój: stres najbardziej może zaszkodzić nam w karmieniu. Przyda się też konsultacja z doradcą laktacyjnym, który sprawdzi, gdzie leży problem i przeprowadzi przez proces odstawienia.

 

Dlaczego używałam nakładek?

Historia długa i średnio ciekawa, ale mam nadzieję, że może komuś pomóc. Długo zastanawiałam się, czy o tym pisać, bo karmienie to jednak dosyć intymna sprawa, a my przeszliśmy sporo przygód, więc sprawa jest dość bolesna. Mam nadzieję, że tekst może komuś pomóc – ciężkie przypadki z karmieniem serio często się zdarzają, ale nie oznaczają, że to koniec. Jeśli macie zły start, to wcale nie oznacza, że nie będziecie karmić.

Nakładki kupiłam, kiedy Młody miał pięć dni, pierwszego dnia po wyjściu ze szpitala (trzymali nas tam dłużej i zalecano dokarmianie). Chociaż nie do końca – właściwie kupił je mój mąż, kiedy rano siedzieliśmy bezradni i spanikowani. To był pierwszy poranek w naszym mieszkaniu z noworodkiem, miało być pięknie i było… Karmienie bardzo mnie bolało, właściwe było mi słabo na samą myśl, że zaraz będę musiała nakarmić syna, wydawało mi się, że tak już będzie zawsze. Generalnie – to nie ból skłonił mnie do kupienia nakładek, tylko to, że w piątej dobie życia nasze dziecko ulało… samą krwią. Moją krwią. Nie martwił mnie mój ból, bo bolało okropnie od początku (błędy w przystawianiu, których nikt nie zdiagnozował w szpitalu), bałam się, że Młody się zatruje i tak nie może być. Nie mieliśmy mleka modyfikowanego, bo na wypisie ze szpitala przeczytałam, że zalecają wyłączne karmienie piersią (śmiesznie, nie? Myśle, że piszą to na wszystkich wypisach, ale ja wtedy wierzyłam w każdą informację, jaką usłyszałam w szpitalu).

Reasumując: ja byłam tak poraniona, że fizycznie nie dało się dziecka nakarmić – kiedy rany się zasklepiły, po karmieniu na nowo się otwierały i nie dało się tego zaleczyć. Kiedy mąż wrócił z apteki z nakładkami laktacyjnymi i maścią, byłam szczęśliwa. Okazało się, że  nie boli, a Młody wreszcie je – wcześniej wciąż miał problemy z chwytaniem piersi i zanosił się płaczem. Położne w szpitalu mówiły, że to dlatego, że nie mam pokarmu. Prawda okazała się inna – doradca zdiagnozował problem od razu po zobaczeniu dziecka. Gdyby ktokolwiek w szpitalu zrobił to samo, oszczędziłoby o męczarni i dziecku i mnie. I nakładki pewnie nie byłyby potrzebne.

Rany zagoiły się po tygodniu, ja wciąż używałam nakładek, ale pojawiały się schody: Kociełło był coraz silniejszy i „zrywał nakładki” – ja nie potrafiłam ich szybko nałożyć, on się irytował. Kiedy jechaliśmy do szpitala na zdjęcie szwów i zapomniałam nakładek, dopadł mnie blady strach: wiedziałam, że jeśli dziecko się obudzi, nie będę miała go jak nakarmić.

Problemy pojawiały się szczególnie w nocy, kiedy trudno było znaleźć nakładkę, bo wciąż się gubiły… Przestało być różowo. Do tego oczywiście zaczęłam przeczesywać internet i przeczytałam, że ich używane może zaburzyć laktację, która nie będzie w stanie rozwinąć się na należytym poziomie (na jej stymulację ma też wpływ język dziecka i kontakt z jego śliną). To było chyba tego samego dnia, w którym je kupiliśmy. Doradczyni laktacyjna przyjechał kilka dni później i mnie uspokoiła – teraz sądzę, że najwięcej dało mi jej podejście – po raz pierwszy ktoś powiedział, że potrafię karmić i mam o siebie zadbać. I że fajnie byłoby zejść z nakładek, ale przede wszystkim mam unikać stresu, bo to on jest najbardziej niebezpieczny dla laktacji.

 

Jak zrezygnować z nakładek?

I rzeczywiście, karmiłam stale w nakładkach chyba 2-3 tygodnie, a kiedy poczułam się pewniej, zaczęłam po prostu próbować karmić bez. Czyli np. zaczynałam karmienie w nakładce, a potem ją zdejmowałam. Obserwowałam dziecko – okazało się np., że z jednej piersi je chętniej, niż z drugiej. Nie robiłam też nic na siłę. Chyba po 3 dniach karmiłam w dzień całkiem bez nakładek, w nocy udało się je odstawić po 2 tygodniach. Kiedy nasz Kociełło miał 1,5 miesiąca nie były potrzebne ani laktator, ani butelka, ani nakładki. Smoczek też nie. :)

 

Na deser – jak doszło do takiego stanu i dlaczego moje dziecko nie potrafiło chwycić piersi?

Okazało się, że Młody był straumatyzowany – pewnie odśluzowanie go po cesarskim cięciu było przeprowadzone brutalnie. Doradczyni laktacyjna wytłumaczyła mi, że płacze, ponieważ chce jeść i potrzebuje bliskości, a wszystko, co wkłada się do buzi kojarzy mu się z bólem. Dlatego Kot odginał się i nie chciał chwycić piersi. Dlaczego w takim razie był w stanie zjeść przez nakładkę albo z butelki? Bo wtedy bez żadnej pracy z jego strony coś stymulowało mu podniebienie i włączało odruch ssania – nie był w stanie zrobić tego sam. Do tego jego odruch obronny nakręciły położne w szpitalu, które przez kilka dni przystawiały go na siłę – prosiłam o pomoc w przystawianiu, bo nie wiedziałam, czemu moje dziecko tak panicznie się broni… Historia niewesoła, na szczęście zakończona happy endem.

 

O czym warto pamiętać, kiedy używacie nakładek albo chcecie je kupić:

1) Po pierwsze – to nie koniec świata.

Są mamy, które karmią długo piersią w nakładkach, tak samo jak te, które „Karmią piersią inaczej”, czyli odciągają swoje mleko dla dziecka. Chylę czoła przed nimi.

2) Spokój jest najważniejszy

Nie warto wpadać w panikę, tylko szukać pomocy u specjalistów.

3) Nakładki to też nie lekarstwo na poranione brodawki

Jeśli jest tak źle, że brodawki zostały poranione przez dziecko, sprawa jest trudna – jeśli to możliwe, warto je zaleczyć bez nakładek, które nie dopuszczają powietrza i mogą wpłynąć na powstanie infekcji.

4) To też nie antidotum na płaskie lub wklęsłe sutki

Bardzo rzadko zdarza się, że warunki fizyczne mamy mają wpływ na laktację. Serio „tiruriru” – sama słyszałam, że nie dam rady karmić, bo coś tam(tych powodów padała cała litania :)). Żadna z tych rad nie była prawdziwa.

5) Można je "odstawić"

Np. odcinając po kawałku albo stopniowo rezygnując w trakcie karmienia.

 

 

Autor Pisze o rodzicielstwie bliskości, życiu w przyjaźni z dzieckiem i ze sobą. Dużo czyta (skończyła polonistykę, nie skończyła filozofii. I kilku innych rzeczy też.) Żona Bartka, mama Kociełły.
Podoba Ci się ten artykuł? Dołącz do społeczności rodziców i bądź na bieżąco!
Używamy plików cookies (ang.ciasteczka), by ułatwić korzystanie z serwisu tatento.pl i miejscaprzyjaznedzieciom.pl. Jeśli nie życzysz sobie, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim dysku, zmień ustawienia swojej przeglądarki.
akceptuję